Co Pani robi w internecie?
Od dłuższego czasu prowadzę wszystkie babcie ku mądremu babciowaniu. Pragnąc rozruszać młodzież 50+ w Polsce, stworzyłam naszą telewizję – Silver TV. Mam misję aktywizacji, edukacji, bawienia i nobilitacji mojego pokolenia – w społeczności, w rodzinie.
Na czym polega „mądre babciowanie”?
Na początku byłam kompletnie niemądrą babcią! Jako posiadaczka jednej córki nie znałam się na „hodowli stadnej” dzieci. Kiedy urodził się pierwszy wnuk, było całkiem prosto. Ale potem pojawiły się bliźnięta i zaczęły się interakcje między nimi. Stworzyłam profil „Mądra Babcia” i zaczęłam pytać na Facebooku, jak radzić sobie z gromadką dzieci? Okazało się, że babcie chętnie dzieliły się radami! Zaczęłam też szukać informacji u specjalistów i je udostępniać. Krok po kroku doszło do tego, że dziś mamy SilverTV, jedyną w Polsce telewizję skierowaną do osób starszych – dziś to już nie tylko babciowanie, ale i budowanie społeczności. Kiedyś napisałam taką fraszkę:
Babcia to rola jest Oscarowa,
Lecz w kategorii drugoplanowa.
Chodziło mi o to, że nie powinniśmy się wtrącać, ale dzisiaj ta „drugoplanowość” dotyczy także naszego własnego życia, bo skupiamy się już na tematyce zdecydowanie szerszej. Przywracam dojrzałych ludzi do życia. A sztandarowa fraszka naszej społeczności brzmi tak:
Babcia to postać, która tym kusi,
Że wiele może, a nic nie musi.

A jak to się robi?
Uważam, że sposobem na długie zachowanie młodości – takiej mentalnej – jest ciekawość życia i ciekawość świata. Nic tak bardzo nie „dziadzieje” człowieka, jak przekonanie, że wszystko już wiem i wszystko widziałem.
Kiedy tracimy ciekawość życia, zaczynamy umierać. Mówię to jako posiadaczka dyplomu Akademii Medycznej – nasz mózg potrzebuje nowych połączeń neuronalnych, a te powstają tylko wtedy, gdy uczymy się czegoś nowego. Krzyżówki? One odkopują istniejącą wiedzę, trenują mózg, ale go nie rozwijają.
Podróżowanie może sprzyjać temu, o czym Pani mówi.
Podróże są dość oczywistą drogą do zaspokajania i kultywowania ciekawości świata. To właśnie w podróżach uczymy się najwięcej nowego – widzimy coś nowego, doświadczamy nowego, czytamy o czymś nowym, słuchamy przewodnika. Dzięki temu ta ciekawość świata realizuje się w cudowny sposób.
Coś nas w tym ogranicza? Dlaczego wybieramy to, co znamy zamiast rozwoju?
Ograniczenie jest tylko jedno – nasza chęć, a bardziej jej brak. Oczywiście wchodzą też w grę możliwości finansowe. Ale przecież podróżować można naprawdę za niewielkie pieniądze, już samo poznawanie Polski jest cudowne! Można również zaplanować podróż wcześniej i np. na eSky.pl znaleźć ciekawe ceny wakacji. Jeśli się to dobrze zorganizuje, to można podróżować za naprawdę rozsądne pieniądze. Widzę, że moje pokolenie ma pewne blokady, jeśli chodzi o podróże – ale zawsze powtarzam mojej społeczności: „Jak ktoś chce – znajdzie sposób, jak ktoś nie chce – znajdzie powód”.

Pani dużo podróżuje?
Miałam okazję zwiedzić bardzo wiele miejsc na świecie. Gdzie tylko mogę, tam wpakuję nos. Podróżowałam jednak nie tylko turystycznie, ale też służbowo. Byłam wysyłana w różne miejsca na świecie ze względu na zawód swój i zawód mojego pierwszego męża, który był dyplomatą. Byliśmy razem na różnych placówkach, reprezentując naszą Rzeczpospolitą przez kilka lat. Ale też byłam w wielu miejscach turystycznie.
Czy z tego powodu podczas swoich podróży trafiła Pani do miejsc, do których zwykły turysta nie miałby dostępu?
Pracowałam w międzynarodowej korporacji, która organizowała zjazdy menedżerów z całego świata. I dzięki tej pracy zobaczyłam świat, który na co dzień wydaje się niedostępny dla przeciętnego człowieka. Na przykład miałam okazję mieszkać w sześciogwiazdkowym hotelu w Szwajcarii. To był pałac, w którym każde piętro było urządzone w stylu innego malarza z epoki. Coś niesamowitego! Kolacje odbywały się w krawatach i smokingach. Choć luksus mnie nie oczarowuje i mam raczej małe potrzeby materialne, to możliwość spojrzenia na ten świat – jak przez dziurkę od klucza – to było niezwykłe doświadczenie.
Te wyjazdy były wzbogacone o niezwykłe wydarzenia kulturalne. Pamiętam wyjazd do Barcelony i zwiedzanie słynnego stadionu Camp Nou. A w Paryżu – na jeden wieczór wynajęto dla nas całą operę La Bastille! Wystawiono wtedy spektakl baletowy Dzwonnik z Notre Dame, do którego kostiumy projektował Yves Saint Laurent, a muzykę skomponował Jean-Michel Jarre. To było coś absolutnie niezwykłego.
Często zapominamy, że podróże to nie tylko zwiedzanie miejsc, ale także uczestniczenie w wyjątkowych wydarzeniach kulturalnych. Latem 2024 roku byłam w Weronie na słynnym festiwalu operowym. Pojechałam tam właśnie na ten festiwal, bo wystawiano moją ukochaną operę – „La Traviata” Giuseppe Verdiego w Arenie w Weronie. Oczywiście, przy okazji zwiedziłam Weronę, ale to festiwal był celem podróży. Nie patrzmy tylko na miejsca, ale również na wydarzenia!
O tym, że wydarzenia są świetnym pretekstem do podróży, pisaliśmy tutaj. Jeśli łączysz pasję do kultury, sportu lub muzyki z podróżowaniem, w artykula znajdziesz dla siebie kilka propozycji z różnych dziedzin. Jeśli interesują Cię szczególnie wydarzenia muzyczne, sprawdź nasz wpis o najlepszych koncertach w Europie w 2025 roku.
A które z miejsc zapadło Pani najbardziej w pamięci?
Miałam okazję zobaczyć miejsca, które wydają się nierealne. Jednym z nich było Toledo w Hiszpanii. To miasto jest jak z bajki – domy przyklejone do skał jak jaskółcze gniazda, muzeum El Greco, budowle w odcieniach błękitu, magiczne uliczki. Ale to, co mnie tam najbardziej zaskoczyło, to historia o produkcji klatek dla ptaków. W dawnych czasach była wielka moda na trzymanie ptaków w klatkach, a te z Toledo były uważane za najpiękniejsze na świecie. Zamawiali je nawet chińscy mandarynowie, by mieć luksusowe klatki na swoje słowiki, skowronki czy kanarki. Dziś to jest nie do pomyślenia, ale taka jest historia.
Poznaj Hiszpanię jak z bajki
Rzeczywiście, Toledo przez wieki słynęło z rzemiosła artystycznego.
Zwiedziłam tam także manufakturę mieczy i wachlarzy. Pamiętam, że kiedy weszłam do pierwszej sali i zobaczyłam, jak powstają miecze, byłam oczarowana. A wtedy przewodnik powiedział: „To robią czeladnicy, ale do prawdziwych mieczy dopiero dojdziemy”. Przeszliśmy więc przez kolejne etapy kunsztu wytwarzania mieczy – aż do tych, które są robione dla kolekcjonerów i używane w filmach oraz teatrze. Miecza nie kupiłam, ale mam stamtąd przepiękny wachlarz.
Jakimi praktycznymi poradami na temat podróżowania podzieliłaby się Pani z osobami ze swojego pokolenia?
Każdy z nas zna swoje możliwości wysiłkowe i zdrowotne ograniczenia, więc mierzmy siły na zamiary. Jeżeli wiemy, że szybko się męczymy albo mamy jakieś problemy z poruszaniem się, to może nie jedźmy na wycieczkę objazdową ze zwiedzaniem, tylko wybierzmy coś stacjonarnego i dozujmy sobie to zwiedzanie tak, żeby nie paść na tej wycieczce. Więc nie róbmy wszystkiego „na hura”.
Ponadto patrzmy na grubość swojego portfela, ale nie rzucajmy się też na oferty szczególnie tanie. Lepiej dołóżmy trochę kasy w skarpetę, pojedźmy za kilka miesięcy i wybierzmy miejsca komfortowe – niekoniecznie luksusowe, ale właśnie komfortowe. Pamiętajmy, że w krajach turystycznych standardy obiektów mogą się znacznie różnić – nie wszędzie pięć gwiazdek oznacza to samo. Na przykład w Egipcie hotel pięciogwiazdkowy dla starszej osoby jest wręcz koniecznością, aby czuć się wygodnie i bezpiecznie.

A czym się Pani kieruje, wybierając miejsce na wyjazd?
Ja wyjeżdżam często i dla mnie bardzo ważne jest to, co ludzie piszą. Bacznie patrzmy na fotografie, bo ja raz jak żaba w pomidory wpadłam. Bardzo chciałam pojechać do jednego z krajów bałkańskich, bo byłam tam jeszcze przed wojną — w byłej Jugosławii na placówce, więc znam ich język i bardzo lubię tam spędzać wakacje. Na urodziny mój najstarszy wnuk otrzymał wyjazd do Czarnogóry. Mam takiego fisia, że zawsze chcę wynająć miejsce nad samym morzem.
Na zdjęciach dom wyglądał, jakby stał tuż nad morzem. Opinie, zdjęcia, telefon do gospodarza – wszystko sprawdziłam. Polecieliśmy. Faktycznie był blisko… ale między nim a plażą biegła ruchliwa szosa. W efekcie zamiast zejść prosto na piasek musiałam jeździć gdzieś dalej, bo bałam się o wnuka. Warto patrzeć uważnie patrzeć na zdjęcia z oferty, ale też sprawdzić lokalizację na mapie lub zdjęciach satelitarnych – to pozwala uniknąć takich niespodzianek.
Pomysł, by podróż podarować jako prezent jest bliski również naszym sercom. Dlatego, dla szukających inspiracji, stworzyliśmy artykuł o tym, gdzie wybrać się w poszukiwaniu słońca i wspólnie spędzonego czasu.
Mogła Pani porozmawiać z właścicielem w jego ojczystym języku, to też zawsze pomaga.
Tak, w krajach bałkańskich znajomość ich języka otwiera serca mieszkańców. Pamiętam, że kiedyś w przydrożnym barze z pieczonymi kurczakami dostałam w prezencie całego gorącego kurczaka za to, że mówiłam w ich języku.
Uczmy się zatem języków! Moje pokolenie jest bardzo cienkie w znajomości innego języka niż rosyjski. Mało tego – ten rosyjski też nam wyparował i nie mówimy w ogóle po rosyjsku, tylko po polsku z rosyjskim zaśpiewem. Można połączyć podróżowanie z nauką języków, ale jeżeli nawet nie, to po prostu zbierzmy się w sobie i zacznijmy się uczyć. Jest dostępnych wiele aplikacji, kursów, jest Uniwersytet Trzeciego Wieku.
Uważam, że bardzo dużą barierą blokującą moje pokolenie w podróżowaniu jest przekonanie, że „ja się nie dogadam”. To taka wskazówka – ćwiczmy pamięć. Ale jeżeli już nawet nie chcemy tego robić, to nauczmy się obsługiwać translator w telefonie. Mówią mi: „Ja się tego nie nauczę”. Oczywiście, że się nauczysz! Gadasz do pudełka, a pudełko gada ci do człowieka i już.
Przełamywanie barier językowych to jedno, ale tych barier związanych z podróżowaniem jest pewnie więcej.
Dobierajmy się w grupy! Umawiajmy się, bo wyjazd jest fajny, jak jest w fajnym towarzystwie. U mnie w grupie „Mądre Babcie” organizujemy sobie wyjazdy po całej Europie, ponieważ moja działalność zeszła do reala. Jest wiele koleżeństwa, jeszcze nie mamy małżeństwa, ale czekamy na to! Bo zawsze łatwiej i milej jest spędzać ten czas z kimś.
Podróżowanie w grupie pozwala odkrywać świat w inny sposób niż z rodziną?
Każda konfiguracja towarzyska jest inna i z każdej można czerpać przyjemność. Można pojechać ze swoimi psiapsiółkami – cztery starsze panie i doskonale się bawić. Można pojechać tak jak ja z mężem i zabrać swojego wnuka lub wnuki. My na przykład byliśmy z bliźniakami w Egipcie – kupiliśmy im taki wspaniały wyjazd na urodziny. Wspaniałe wrażenia! Dziesięć dni z dzieciakami – zjeżdżanie z nimi na zjeżdżalni do wody i nurkowanie pod materacem.
Równie cudownie było, kiedy wyjechaliśmy sami z mężem do odludnego hotelu i po kilka godzin siedzieliśmy na plaży w milczeniu. A jak pojechaliśmy na wakacje ze znajomymi, to dostaliśmy „zgredzkiego świra” – pt. „Ale się zgredki rozszalały”. Doszło nawet do tego, że zostałam miss hotelu! Wszystko zależy od nas.
Znajdź wakacje z hotelem dla siebie
Co decyduje o tym, że wyjazd jest udany?
Najważniejsze jest to, żeby bez względu na konfigurację nie czepiać się i niech każdy robi to, na co ma ochotę. Bo wspólny wyjazd wcale nie oznacza tyranii, że trzeba koniecznie razem zwiedzać meczet. Wy idźcie zwiedzać meczet, a ja sobie posiedzę z książką. Zostawmy każdemu przestrzeń na spędzanie czasu tak, jak chce. To nie jest tak, że jak pojechaliśmy razem, to teraz musimy wszyscy wszystko razem. Nie! Nie tyranizujmy „razemowstwem” koniecznym. Dajmy sobie luz. A gdzieś tam wieczorem posiedzimy sobie razem i każdy opowie o swoich wrażeniach.
Co Pani przywozi z podróży?
Ja jestem absolutnym boomerskim obciachowcem, dlatego że z każdej podróży przywożę magnes na lodówkę. Podobno lodówka oblepiona magnesami z podróży jest w bardzo złym stylu, ale ja uwielbiam patrzeć na nie i przypominać sobie miejsca, w których byłam.
Zawsze bliskim przywożę tandetne, odpustowe pamiątki, mimo że nikt ich nie chce, ale nie wyobrażam sobie, żebym tego nie zrobiła. Moje dzieciaki czekają na różnego rodzaju maskotki, długopisy, breloczki i inne tego typu historie. Córka, jako millenials w dobrym guście, protestuje przeciwko temu, ale ja i tak wszystkim je rozdaję. Często przywożę też lokalne przysmaki – orzeszki, baklawę, migdały, daktyle. Moi bliscy, znając moje odpustowe upominki, również przywożą mi podobne rzeczy.

A najbardziej oryginalna pamiątka?
Mam taką! Przywiozłam ją z Kenii. To okrągła, rzeźbiona dekoracja na ścianę, cała w ornamentach, a te ornamenty to wyrzeźbione w drewnie tekowym afrykańskie zwierzęta. Na środku jest słoń, który ma dwa kły. Były malutkie, centymetrowe może, ale były integralną częścią tej rzeźby. Choć dostałam certyfikat od rzeźbiarza, że wszystko jest wykonane z legalnych materiałów, to tak się bałam, że mnie zatrzymają na granicy, że wymontowałam je i wpakowałam w puder w kosmetyczce. Sama rzeźba była dość duża, miała prawie metr długości i była bardzo kłopotliwa do przewiezienia.
Ale tak się nią zachwyciłam: kunszt, misteria tej pracy! Całą drogę trzymałam ją na kolanach, bo oczywiście nie chciałam jej oddać do bagażu. Zapakowałam ją tak, że mogłam każdemu pokazać. Nawet kenijscy celnicy zachwycali się tym dziełem.
Czyli nie tylko pamiątki z odpustu…
Nie, są też perełki.
Które z podróży najbardziej Panią odmieniły?
Mieszkałam trzy lata w Indiach i to już zupełnie inny poziom doświadczeń. Jest ogromna różnica między wyjazdem turystycznym a faktycznym życiem w danym kraju – to dwa zupełnie różne światy. Odległość kulturowa między Indiami a Europą jest ogromna. Teraz może trochę się zbliżyliśmy, ale 30 lat temu wyglądało to jeszcze inaczej. Adaptacja do rzeczy, które się nam w głowie nie mieszczą, była dla mnie bardzo trudna.
Najtrudniejsze było dla mnie obcowanie nie tyle z biedą, ile z ubóstwem w najgorszej postaci. Dzieci, które na targu niosą za tobą zakupy na głowie. Na początku to były dla mnie rzeczy, które mnie przerastały.
Jak Pani sobie z tym radziła?
Pamiętam, jak po kilku tygodniach w Indiach jeździłam na bazar. Tam była gromadka dzieci, które podbiegały do ludzi i oferowały usługę „kuli akuli” – czyli „noszenie”.
Te dzieci miały wielkie wiklinowe kosze na głowie, nawet trzylatki. Moja córka miała wtedy pięć lat, więc dla mnie to był szok. Te dzieciaki miały na głowie obwarzanki z tkaniny, na których dźwigały kosze, i chodziły za zamożniejszymi osobami, głównie białymi, które wrzucały do nich swoje zakupy.
Jak pierwszy raz to zobaczyłam, to prawie zemdlałam. Nie wyobrażałam sobie, jak można w ogóle brać dzieci do takiej pracy. Wykazałam się tą naszą europejską, pozorną litością – że ja tego nigdy nie zrobię!
Po kilku tygodniach ambasador zaprosił mnie do siebie i zapytał, czy to prawda, że ja nie biorę dzieci na targu do „kuli akuli”. Powiedziałam, że tak, bo mi się to w głowie nie mieści. A on mi odpowiedział: „Pani Beato, pani ich musi brać. Jeśli chce im pani pomóc, to niech weźmie ich pani troje albo pięcioro. Ale niech nigdy nie odmawia ich usługi – bo oni często utrzymują całe rodziny”.
Od tamtej pory brałam piątkę takich dzieci i każdemu dawałam po rupii. Ta gromadka nosiła moje zakupy nie dlatego, że jestem podłą, białą, grubą bogatą kobietą, ale dlatego, że zrozumiałam, że mogłam im tak pomagać
To chyba takie doświadczenia, które zostają w człowieku na całe życie.
Przez to mam na przykład bardzo osobliwy pogląd na bojkotowanie produktów z krajów azjatyckich. Często słyszę: „Nie kupujcie, bo ludzie tam pracują w złych warunkach”. Tak! Bo tam tak jest! I uważam, że niekupowanie tych produktów wyrządza tym ludziom jeszcze większą krzywdę. Bo jeśli dany fabrykant nie sprzeda odpowiednio dużo towaru, to nie podwyższy im stawki, nie da im dwóch misek ryżu więcej – tylko ich wyrzuci z pracy. Po prostu wiem, że jak ja przestanę kupować, to oni umrą pod mostem. I my w Europie tego kompletnie nie rozumiemy. Litujemy się, robiąc nim krzywdę.
Dlatego ja zawsze powtarzam: przed podróżą warto poznać podstawowe różnice kulturowe, nie tylko w krajach egzotycznych. Warto pamiętać: jak jesteś w Rzymie, to zachowuj się jak Rzymianin. Nigdy nie zrozumiałam Indii, ale nauczyłam się je szanować – nawet w tym braku zrozumienia. Po prostu. Nie musimy na siłę szukać zrozumienia, bo i tak go w sobie nie znajdziemy. Ale mamy obowiązek uszanować, to jak w danym miejscu jest.
Trzeba mieć w sobie dużo otwartości, żeby to wszystko pomieścić.
Cel podróży: „pojadę sobie pooglądać nędzę” – to nie jest moja narracja. Podróże w każde miejsce mogą być wartościowe, ale nie chodzi o to, żeby jeździć i patrzeć, jak komuś jest źle. Chodzi raczej o to, by nie unikać miejsc nieturystycznych, wystawić nos poza klasyczne atrakcje i wyciągnąć właściwe wnioski. Warto zobaczyć, jak naprawdę żyją ludzie – to uczy doceniania tego, co się ma. Można pojechać do Indii turystycznie – co gorąco Państwu polecam. Objazd złotego trójkąta – Delhi, Agra, Dżajpur… Ale dla odważnych polecam również podróż do Kalkuty i do Bombaju.
Czasem nasze wyobrażenia o miejscach rozmijają się z rzeczywistością.
Dla mnie nie było większego rozczarowania niż piramidy egipskie. Przyjeżdżamy, a tam targowisko pamiątek. I ja miałam dokładnie to samo z piramidami!
Za to zupełnie niedoszacowana niezwykłość to dla mnie Tadż Mahal. Najbardziej mnie ujęła i zaszokowała jego historia – i zawarta w niej miłość, żal, rozpacz.
Pamięta ją Pani?
Legenda mówi, że po śmierci swojej ukochanej żony Mumtaz, Szach Dżahan ogłosił na całym świecie konkurs na projekt najpiękniejszego na świecie grobowca. I rzeczywiście, projekty spływały z całego świata. Aż tu nagle pojawił się u szacha człowiek nie wiadomo skąd, ubogo ubrany, rozwija projekt Tadż Mahalu i… szach w jednej sekundzie go akceptuje. A potem ten człowiek znika i nikt go więcej nie widział. Mówi się też, że w projekt Tadż Mahalu była zaangażowana inna cywilizacja. W książce „Wspomnienia z przyszłości” widok Tadż Mahalu z góry porównuje się do dzisiejszej wyrzutni rakietowej – są nie do odróżnienia.
W samym budynku są zastosowane rozwiązania techniczne, które są szokujące i których dzisiejsza nauka nie jest w stanie odtworzyć. Sklepienie komnaty z sarkofagiem księżniczki jest tak zbudowane, że rozchodzący się dźwięk trwa minutę, aby przedłużyć modły i płacze. Można wejść i za rupię, spróbować coś głośno powiedzieć np. „uuu” – i to „uuu” trwa tam minutę. Do dzisiaj nikt nie potrafi tego odtworzyć. To tylko jedna z niezwykłości tego miejsca. Więc, jak to mówią – coś w tym jest.
To takie niezwykłe historie sprawiają, że chce Pani podróżować więcej?
Ja nie jestem jakimś zapalonym podróżnikiem, bo nie lubię procesu przemieszczania się, ale mam obudzoną ciekawość. Jak już gdzieś jadę, to chcę wiedzieć jak najwięcej o tym miejscu. Mnie nie tak łatwo wyciągnąć w podróż, ale jak już się wybiorę, to chcę z niej czerpać jak najwięcej. Powtarzam, że zatrzymujemy się nie dlatego, że się starzejemy, ale starzejmy się dlatego, że się zatrzymujemy.
Ostatnio byłam u moich wnucząt na obiedzie z okazji Dnia Babci i Dziadka. Wymyśliłam taką grę rodzinną – puściłam w obieg kartkę: „Pytaj babcię, o co chcesz”. Każdy uczestnik mógł zadać mi jedno pytanie, na które chciałby usłyszeć odpowiedź. Jedno z nich brzmiało: „Opowiedz mi jeden z najprzyjemniejszych dni w swoim życiu”.
Opowiedziałam wtedy o majowym dniu z poprzedniego roku, kiedy byliśmy w Egipcie z bliźniakami. Wynajęliśmy prywatną motorówkę, która zawiozła nas do błękitnej laguny, gdzie nurkowaliśmy, wyciągaliśmy i wrzucaliśmy z powrotem przepiękne różowe muszle. Byliśmy tam cały dzień. I wtedy moja wnuczka powiedziała: „Babciu, czy ty wiesz, że to był również jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu?”. No i czego chcieć więcej?
Właśnie tak wygląda szczęście? A może to tylko chwilowa ekscytacja?
Trzeba umieć być szczęśliwym. My jedziemy na dopaminie, ale dopamina nie ma nic wspólnego ze szczęściem. Ona stymuluje nam ośrodek nagrody i ciągle żąda więcej. Za poczucie szczęścia odpowiada serotonina. W dzisiejszych czasach jesteśmy dopaminozależni – hazard, alkoholizm, zakupoholizm i inne” izmy”… Myślimy, że jak będziemy się nagradzać przyjemnymi bodźcami, to będziemy szczęśliwi. To nie prawda! Za nasze poczucie szczęścia odpowiada inny mediator, czyli serotonina. A cały problem polega na tym, że dopamina, gdy jest jej nadmiar pakuje się w receptory serotoninowe. Jeżeli dopamina wypełni te receptory, to przestajemy umieć być szczęśliwi, szukamy podniety w bodźcu. I stąd się biorą depresje, zaburzenia, ciągła konieczność nagradzania siebie.
To jak nauczyć się bycia szczęśliwym?
Trzeba zauważyć, czy nie mamy nadmiernej potrzeby nagradzania się. Jeżeli to zauważymy – to już jest dobrze. Drugi krok – w miejsce sprawiania sobie tej przyjemności, zastanowić się, co mogę zrobić innego. Może po prostu usiądę z mężem i dzieckiem i porozmawiam? Albo pójdziemy razem do kina? Bardzo dużo serotoniny i oksytocyny wydziela się w trakcie kontaktu z ludźmi i ze zwierzętami. Wyjeżdżając gdzieś, sprawiamy sobie przyjemność (to dopamina). Ale za to, w momencie gdy pojedziemy z kimś fajnym lub jeżeli nawiążemy jakieś relacje na miejscu, wpływamy na wzrost serotoniny. Szukajmy zamienników przyjemności, żeby dopamina nas nie zalała. Doceniajmy to, co mamy. Mam takie powiedzenie, które wpajam wnukom: „Rzeczy najważniejsze w życiu to nie są rzeczy”. To jest moja starobabciowa wskazówka.
Mądra Babcia, czyli Beata Borucka jest mamą dorosłej córki Marty i babcią trojga wnucząt: 14-letniego Antka oraz 10-letnich bliźniaków, Stefanii i Gustawa. Zawodowo absolwentka Akademii Medycznej, psycholog biznesu. Uwielbia gotować, pisze wiersze i poetyckie bajki dla dzieci, które inscenizuje z całą rodziną w domowym Teatrze Za Szafą. Została wyróżniona przez FB, jako jedna z 20 kobiet na świecie, mających pozytywny wpływ społeczny.
Uwielbia biesiadować i karmić gości, śpiewać przy ognisku i potańczyć do świtu. Poczucie humoru i dystans do świata pozwala jej zachować nieustającą radość życia. Stworzyła jedyną internetowa telewizję SilverTV, dedykowaną osobom dojrzałym. Ma własne studio telewizyjne i wydaje programy na żywo oraz nagrywane. Porusza tematy zdrowia, urody, bezpieczeństwa, finansów i gotuje na ekranie. W social mediach zgromadziła już ponad 500K babć i nie tylko, które prowadzi przez życie jak lokomotywa. Ostatnio podbiła serca widzów ruszając z satyrycznym stand-upem „Mucha w słoiku”, w którym bawi anegdotami z życia w towarzystwie Śpiewającej Rodziny Kaczmarków.
